piątek, 28 grudnia 2018

Zadzierski Józef Wołyniak (1923-1946)

Józef Zadzierski urodził się 5 września 1923 r. w Kostopolu na Wołyniu, jako syn Władysława i Stanisławy z d. Korczyc-Brochwicz.
Od małego był zafascynowany wojskiem, w Równem, gdzie mieszkał przez kilka lat z rodziną często podziwiał polskich kawalerzystów i piechurów. 
Po ukończeniu szkoły powszechnej w Równem przez kilka miesięcy był uczniem lwowskiego Korpusu kadetów, skąd zabrał go ojciec, obawiając się wpływu piłsudczyków na syna. W 1938 r. zamieszkał wraz z rodzicami w Warszawie i w Warszawie rozpoczął naukę w gimnazjum

Po wybuchu wojny uciekł z domu i walczył jako zwiadowca konny w szeregach Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” dowodzonej przez gen. Franciszka Kleeberga. Po bitwie pod Kockiem dostał się do niewoli, jednak został zwolniony ze względu na młody wiek.
W Warszawie na tajnych kompletach uzyskał maturę, po czym ukończył podziemną podchorążówkę w Dańkowie, będąc jednocześnie żołnierzem oddziału Jana Kamera „Bolesława” o pseudonimie „Zawisza”.
W 1941 r. nawiązał kontakt z Narodową Organizacją Wojskową w Grójeckiem. W roku 1943 w grójeckiej komórce NOW nastąpiła wsypa i Zadzierski musiał uchodzić zagrożony aresztowaniem przez Gestapo. Wiosną tego roku skierowano go do Okręgu NOW Rzeszów (COP), gdzie otrzymał przydział do oddziału Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”. Na miejscu zmienił swój pseudonim. Od teraz znany był jako „Wołyniak”.

Pierwszą większą akcją przeciwko Niemcom, w której wziął udział Zadzierski była wspólna z AK akcja ataku na więzienie w Biłgoraju, przeprowadzona w drugiej połowie września 1943 r. „Wołyniak” z partyzantami „Ojca Jana” otrzymał rozkaz ubezpieczania ataku od zachodu. 23 września zajmujący swoje pozycje partyzanci NOW starli się z oddziałem niemieckiej żandarmerii. W walce pod Ujściem zginął m.in. komendant żandarmerii z Biłgoraja, porucznik Wilhelm Brunner.
Podczas swojego pobytu w oddziale Przysiężniaka, „Wołyniak” brał udział w akcjach przeciwko Ukraińcom i Niemcom rabującym polską ludność Zasania. Brał udział w akcjach pod Dąbrowicą, Hutą Deręgowską oraz ataku na posterunek niemieckiej żandarmerii we Frampolu. Partyzanci uczestniczyli także w akcjach zaopatrzeniowych. Święta Bożego Narodzenia w roku 1943 oddział „Ojca Jana” spędzić miał w wiosce Grabie. W tym czasie miał odbyć się także ślub kapitana Przysiężniaka z Janiną Oleszkiewicz. 27 grudnia nad ranem partyzanci zostali zaskoczeni przez Niemców. Prawdopodobnie wskutek niedostatecznego wystawienia ubezpieczeń wokół wsi nieprzyjaciel bez problemu otoczył śpiących Polaków, rozbijając w nierównej walce żołnierzy „Ojca Jana”. W trakcie starcia wyróżnił się szczególnie „Wołyniak”. Następnie opuścił zgrupowanie, pragnąc walczyć na własną rękę. Udał się do wioski Tarnawiec, gdzie utrzymywał swoją kwaterę. Pod koniec roku został dowódcą dyspozycyjnego oddziału komendy okręgu NOW. Dowództwo okręgu postawiło przed „Wołyniakiem” zadanie ochrony polskiej ludności Zasania przed Ukraińcami oraz likwidację hitlerowskich konfidentów. Na terenie, na którym działał oddział Zadzierskiego głównym wrogiem polskiej ludności byli współpracujący z Niemcami członkowie ukraińskich formacji paramilitarnych i wojskowych. Ukraińcy czuli się panami tego obszaru, wiedząc że ich postawa wobec Polaków nie spotka się z negatywną kontrakcją okupanta. Po powołaniu do życia oddziału „Wołyniaka” sytuacja diametralnie się zmieniła. Odtąd ukraińscy mieszkańcy m.in. Kulna, Rudki, Wołczastego, Piskorowic czy Jastrzębca musieli trzymać się na baczności i pohamowywać swoje zapędy wobec swoich polskich sąsiadów. Żołnierze Zadzierskiego współpracowali także z 1. Ukraińską Dywizją Partyzancką dowodzoną przez Petro Werszyhorę, która w lutym i marcu 1944 r. działała na Zasaniu. Gdy wiosną 1944 r. swoją aktywność zaczęły przejawiać oddziały UPA partyzanci Zadzierskiego rozpoczęli kontrakcje przeciwko sympatykom tej zbrodniczej formacji. Częstokroć przebrani w niemieckie mundury partyzanci dokonywali niespodziewanych napadów na niemieckie i ukraińskie posterunki policji oraz karali zbyt gorliwych (także wśród polskiej ludności) hitlerowskich konfidentów. Kiedy front zbliżał się w rejon Zasania Niemcy przeprowadzili na tym terenie akcję pacyfikacyjną, chcąc oczyścić swoje zaplecze. Oddział przetrwał ten okres bez większych strat. W lipcu 1944 r. nawiązano kontakt z sowieckimi czołówkami, którym wskazano bezpieczny bród, przez który mogły one przeprawić się na lewy brzeg Sanu. Na rozkaz dowództwa okręgu NOW Rzeszów partyzanci Józefa Zadzierskiego wstąpili do tworzących się struktur „Polski Ludowej” „Wołyniak” stanął na czele posterunku Milicji Obywatelskiej w Leżajsku. Sowieci zapamiętali zgodną współpracę z partyzantami Werszychory oraz pomoc przy przeprawie przez San. Jak się okazało spokój wśród byłych członków polskiego podziemia nie trwał długo. Już we wrześniu NKWD aresztowało Wołyniaka i osadzono w kazamatach rzeszowskiego Urzędu Bezpieczeństwa. Po przesłuchaniach przez śledczych zapadł wyrok – sowieckie łagry. 26 listopada 1944 r. Józef Zadzierski znalazł się w pociągu zmierzającym na Wschód. Podczas „podróży” kilkunastu skazanym udało się wyrwać deski z podłogi wagonu i uciec. Wśród nich znalazł się również „Wołyniak”. Powrócił on do Tarnawca, gdzie zaczął odtwarzać swój oddział. W jego szeregi zaczęli trafiać byli żołnierze Zadzierskiego z oddziału dyspozycyjnego NOW, zagrożeni aresztowaniem przez NKWD i UB milicjanci, dezerterzy z WP oraz wszyscy ci, którym nie w smak były zaprowadzane komunistyczne porządki. Po odejściu Niemców głównym wrogiem żołnierzy podziemia niepodległościowego stali się Sowieci, polscy komuniści oraz UPA i sprzyjający im Ukraińcy. Głównymi miejscami postoju oddziału „Wołyniaka” były Tarnawiec i Kuryłówka. Partyzanci często swój obóz zakładali także w lesie Górki. Oddział liczył początkowo kilkunastu żołnierzy, by do maja 1945 r. osiągnąć liczebność kompanii. Wtedy to zgromadzone w Ożannie oddziały NZW (NOW) zostały zasilone przez dezerterów WP z Lubaczowa i Biłgoraja.

Opuszczenie przez Niemców terenu Zasania nie oznaczało spokoju dla mieszkających tutaj Polaków. Nadal pozostał do rozwiązania problem ukraiński. Wielu z nich sympatyzowało z OUN-UPA. Część zaczęła kierować swoje kroki w kierunku. Wielokroć mieszkańcy polskich miejscowości zwracali się do Zadzierskiego z prośbą o pomoc w konfliktach z nękających ich bandami UPA (najbardziej aktywny był tutaj kureń „Żeleźniaka”) czy zbrojnymi grupami Ukraińców z pobliskich wsi, którzy często napadali na polskie wioski razem z żołnierzami Armii Czerwonej. Na posterunki MO raczej nie można było liczyć. Szczególnie często dochodziło do starć z ukraińskimi mieszkańcami Kulna, którzy napadali na pobliską Kuryłówkę. W połowie marca 1945 r. doszło do największego starcia oddziału „Wołyniaka” z Ukraińcami z Kulna wspomaganymi przez czerwonoarmistów. Grupy napastników napadły na Kuryłówkę, grabiąc i podpalając wieś. Gdy do Zadzierskiego dotarła informacja o tych wydarzeniach zebrał swoich żołnierzy, uderzając na nieprzyjaciela. Po odparciu wroga z Kuryłówki, starcia przeniosły się do Kulna. W wyniku walk Kulno zostało zniszczone.

Kiedy 17 kwietnia 1945 r. banderowcy dokonali pacyfikacji wioski Wiązownica, mordując ponad 100 Polaków, komenda NOW postanowiła wziąć odwet na szykujących się do kolejnych mordów Ukraińców. Podziemie niepodległościowe otrzymało informację, że kolejny atak ma wyjść z Piskorowic, wioski dającej się już we znaki mieszkańcom Zasania. W nocy z 17/18 kwietnia oddział „Wołyniaka” otoczył Piskorowice. Następnie partyzanci rozbroili znajdujących się w wiosce kilkunastu czerwonoarmistów, podpalając część wsi i likwidując około 100 Ukraińców. Większe i mniejsze starcia z ukraińskimi bandami trwały do połowy następnego roku. Żołnierze „Wołyniaka” likwidowali ukraińskich kolaborantów z czasów okupacji, byłych żołnierzy SS-„Galizien”, konfidentów NKWD i UB, członków OUN-UPA, wspierających ich mieszkańców ukraińskich wsi. Nocą z 3/4 maja 1945 r. oddział „Wołyniaka” zajął Leżajsk. Partyzanci rozbroili przy okazji posterunek MO, a następnie urządzili wojskową defiladę. 24 marca 1946 r. Zadzierski ze swoimi ludźmi ponownie zajął Leżajsk. Ciekawostką jest fakt, że „Wołyniak” wjechał na swoim koniu na drugie piętro gmachu MO.

Największą bitwą, w której wziął udział oddział Józefa Zadzierskiego jest bez wątpienia starcie z NKWD pod Kuryłówką. Pod koniec kwietnia 1945 r. z Lubaczowa zdezerterowała szkoła podchorążych 2. Samodzielnego Batalionu Operacyjnego Wojsk Wewnętrznych, a na początku maja z Biłgoraja zdezerterował 3. Samodzielny Batalion Operacyjny Wojsk Wewnętrznych. Spora część z ex-członków obu jednostek trafiła do oddziałów leśnych na Zasaniu. W pościg za dezerterami wysłano mobilne oddziały NKWD – 11. Samodzielnego Pułku Pogranicznego NKWD oraz 372. Pułku Strzelców NKWD. Sowieci wpadli na ślad uciekinierów, a dowódcy oddziałów leśnych, które stacjonowały w tym czasie w Kuryłówce, Tarnawcu i Ożannie postanowili podjąć walkę z nieprzyjacielem. NKWD zaatakowało rankiem 6 maja 1945 r. Partyzanci lepiej znający teren i będący dobrze przygotowani do starcia uzyskali przewagę nad atakującymi. Do godziny 16:00 walka ustała, sowieci zostali rozbici, a partyzanci wycofali się z pola bitwy. Pod Kuryłówką poległo 5 partyzantów, a 7 zostało rannych. Co do strat enkawudzistów podawane są różne liczby, ale wyniosły one prawdopodobnie około 60-70 zabitych.

Latem 1945 r. na rozkaz szefa Wydziału I Organizacyjnego KG NZW Kazimierza Mireckiego „Tadeusza”, „Ojciec Jan” otrzymał rozkaz demobilizacji podległych sobie oddziałów. Z tym poleceniem nie zgodził się „Wołyniak”, który uważał, że nie ma warunków dogodnych do wyjścia swoich żołnierzy z konspiracji. Mimo swoich wątpliwości co do słuszności tego rozkazu pozwolił odejść z oddziału tym wszystkim, którzy by się na to zdecydowali. Jedni żegnali się z „Wołyniakiem” ale kolejni przybywali do oddziału. Większość z nowych partyzantów Zadzierskiego było członkami rozwiązanych oddziałów NOW-NZW.
Kolejne miesiące ostatniego roku wojny to próby unikania kontaktów z większymi pododdziałami NKWD, KBW czy pododdziałami 9. Dywizji Piechoty WP, która pojawiła się na Zasaniu w czerwcu 45 r., a której zadaniem była likwidacja UPA i oddziałów podziemia niepodległościowego na tym obszarze. Żołnierze Zadzierskiego potykali się także z członkami MO, którzy dość gorliwie wypełniali swoje obowiązki. Rozbrajano także posterunki MO (m.in. Jarocin, Giedlarowa, Frampol, Potok Górny, Łukowa), gdzie zdobywano broń, żywność, mundury. „Wołyniak” szczególną odrazą darzył konfidentów UB i NKWD, których bez zmrużenia okiem kazał likwidować.

Na początku czerwca 46 r., kilka tygodni przed zaplanowanym przez komunistów referendum ludowym w obliczu kolejnej akcji pacyfikacyjnej grożącej rozbiciem oddziału, „Wołyniak” wyruszył ze swoimi żołnierzami w Lasy Janowskie. Wraz z kolejnymi tygodniami z oddziału odchodzili kolejni partyzanci, mający dość walki i pragnący ułożyć sobie życie w cywilu. Na tropie grupy Zadzierskiego wpadały co jakiś czas pododdziały KBW i WP oraz funkcjonariusze UB. Dochodziło do potyczek, które co rusz osłabiały i tak już przerzedzony oddział kapitana „Wołyniaka”. Przewaga militarna komunistów sprawiała, że oddział ponosił coraz to większe straty i tak przykładowo: nocą z 4/5 czerwca pod Sieniawą Zadzierski stracił 4 zabitych i 14 aresztowanych; w połowie września pod Rzuchowem funkcjonariusze KBW zabili 4. i aresztowali 13. żołnierzy „Wołyniaka”; 15 października w starciu z Grupa Operacyjną KBW pod Leżajskiem poległo 11. partyzantów. W jednej z kolejnych potyczek, 13 listopada 1946 r. w okolicy kościoła w Tarnawcu ranny w rękę został dowódca. Raną zajął się doktor Stanisław Pojasek z Biłgoraja i wydawało się, że najgorsze minęło.
W nocy z 11 listopada na 12 listopada 1946 w rejonie Tarnawca, podczas pacyfikacji Zasania przez oddziały KBW i wojska, został ranny w rękę, w którą wdała się gangrena.
,,Wołyniak " pożegnał się z ukochaną - Krystyną. Nie widząc wyjścia z sytuacji, w nocy z 28 grudnia na 29 grudnia 1946 r. w Szegdach popełnił samobójstwo. Pochowany został konspiracyjnie na cmentarzu w Tarnawcu, czego dokonał jego żołnierz Michał Krupa ps. „Pułkownik” (obok grobu swojego ojca). 

Tam 24 czerwca 1997 r. odsłonięto, podczas uroczystości z udziałem jego siostry, Aliny Zadzierskiej-Glińskiej, oraz byłych podkomendnych i towarzyszy broni, pomnik nagrobkowy stanowiący dar amerykańskiego rzeźbiarza polskiego pochodzenia, Andrzeja Pityńskiego, syna żołnierza i sanitariuszki z oddziału „Wołyniaka”, Aleksandra i Stefanii Pityńskiej z domu Krupa oraz jednocześnie bratanek Michała Krupy.
Grób Wołyniaka jest bardzo wymownym i symbolicznym miejscem, w którym Polacy oddają hołd żołnierzom wyklętym podczas różnych patriotycznych uroczystości. Płaskorzeźba z brązu zawiera błędną datę śmierci Józefa Zadzierskiego "Wołyniaka".
Postać Aleksandra Pityńskiego został przestawiona jako jedna z pięciu (jako piąta od lewej) w monumentalnym pomniku Partyzanci w Bostonie, stworzonym w 1979 przez Andrzeja Pityńskiego i odsłoniętego w 1983 w Bostonie.

Źródło: 

http://www.nowastrategia.org.pl
https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Zadzierski
Dionizy Garbacz - „Wołyniak”. Legenda prawdziwa

środa, 5 września 2018

Kisielewicz Stanisław (1919-2010)

Stanisław Kisielewicz [*18 X 1919 Leżajsk  † 21 VII 2010 Łódź ] (ps. Niesiecki, Antek)

  Ur. 18 października 1919 r. w Leżajsku, syn Józefa i Wiktorii z d. Matuszko. Uczęszczał do gimnazjum w Leżajsku, Chyrowie (Zakład Naukowo-Wychowawczy Ojców Jezuitów) i w Rohatynie, gdzie zdał maturę (1937). W latach 1937-1939 studiował w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, gdzie był działaczem MW.
    Od końca 1940 r. członek NOW w Leżajsku, od początku 1942 r. szef wydziału propagandy w komendzie powiatowej NOW. Odpowiadał również za prowadzenie dokumentacji i archiwum komendy powiatowej.
    W 1944 r. ukończył tajną podchorążówkę i został awansowany do stopnia podporucznika. Pozostał w konspiracji po wkroczeniu wojsk sowieckich.
    Wiosną 1945 r., kiedy został urlopowany, wyjechał do Warszawy, gdzie w 1946 r. ukończył studia na SGH. Do chwili przejścia na emeryturę w 1980 r. pracował jako rewident-księgowy w Łodzi i w Warszawie (między innymi do 1953 r. w Związku Spółdzielni RP i Centrali Tekstylnej, a w latach 1960-1980 w Ministerstwie Handlu Wewnętrznego). Mieszkał w Łodzi z żoną Zofią z d. Micherska.
Stanisław Kisielewicz zmarł 21 lipca 2010 roku w Łodzi. Pogrzeb odbył się 24 lipca 2010 roku w kościele św. Józefa w Rudzie Pabianickiej przy ul. Farnej. Pochowany jest na cmentarzu parafialnym w Łodzi, ul. Mierzejowa.
***
2 września 2018 roku zmarła ŚP. Zofia Wiktoria Kisielewicz z domu Micherska.
Pogrzeb rozpocznie się mszą żałobną dnia 6 września 2018 r. (czwartek) o godz. 14.00 w kościele pw. św. Józefa w Rudzie Pabianickiej, ul. Farna 15, po której nastąpi odprowadzenie na miejscowy cmentarz przy ul. Mierzejowej.
***
Fragment książki Stanisława Kisielewicza 
"Od Leżajska do Łodzi. Wspomnienia członka NOW w Leżajsku". 

Dzieciństwo i młode lata

Urodziłem się 18 października 1919 r. w Leżajsku w nie istniejącym już domu przy ul. Tomasza Michałka. Ojciec mój Józef był przedsiębiorcą budowlanym, matka Wiktoria z Matuszków gospodynią domową. Nie znałem już żadnej babki ani dziadka, którzy zmarli przed moim urodzeniem. Dziadek mój ze strony ojca Jakub był zaangażowanym w sprawy społeczne, a równocześnie lubił i umiał korzystać z uroków życia. W młodości przy współpracy z klasztorem organizował gromadzenie broni dla powstania styczniowego. W jego domu był też punkt zborny dla ochotników chcących brać udział w powstaniu, a później także sam walczył w oddziale gen. Jeziorańskiego. Dom dziadka znajdował się w osadzie śródleśnej zwanej „Kąt”. Składała się ona z kilku zaledwie domów położonych pomiędzy dzielnicą Chałupki a końcem ulicy Tomasza Michałka. Dziadek był rzemieślnikiem i trudnił się wyrobem różnego rodzaju przedmiotów użytkowych z drewna, zatrudniając kilku czeladników. Zajęcie to zabezpieczało dostatnie życie rodzinie składającej się z dwu córek i trzech synów, a także szacunek, czego wyrazem był fakt wybierania go radnym miasta. W wieku już dobrze dojrzałym dziadek zakochał się w jakiejś kobiecie, dla której opuścił dom i Leżajsk, przenosząc się gdzieś na tereny wschodnie. Babka nie potrafiła pokierować warsztatem, także w krótkim czasie zrobiło się w domu biednie, chłodno i głodno. Ojciec mój był najmłodszym z rodzeństwa i małoletnim. Starsze rodzeństwo było już usamodzielnione. Ojciec był głęboko religijny i żarliwie modlił się do św. Antoniego, patrona ubogich o poprawę losu. Pewnej nocy przyśnił mu się św. Antoni, podający mu ręką bochenek chleba mówiąc – „odtąd nigdy nie będziesz głodnym”. Po tym śnie wyjechał do Lwowa i jako małoletni rozpoczął pracę w charakterze pomocnika murarskiego. Dzięki pracowitości i zaradności szybko wspinał się po szczeblach kariery zawodowej. Mając ukończonych tylko kilka klas szkoły podstawowej, dzięki samokształceniu zdobywał potrzebną mu wiedzę, także jeszcze przed wejściem w związek małżeński był już majstrem i samodzielnie kierował odcinkiem robót, a po pierwszej wojnie założył własne przedsiębiorstwo budowlane i stał się człowiekiem zamożnym. Był przeświadczony, że swoje sukcesy zawdzięcza św. Antoniemu, dlatego postanowił ozdobić naroże zbudowanej przez siebie kamienicy przy ul. Mickiewicza figurką św. Antoniego z wyciągniętą dłonią podającą chleb.
W okresie PRL ten patron biednych stał się zagrożeniem ludowego państwa.

Dom nasz bowiem prawie w całości użytkowany był przez starostwo, a ostatni przed reformą administracyjną w 1976 r. starosta żądał ode mnie i brata byśmy tę figurkę usunęli na co oczywiście nie zgodziliśmy się. Innym wyrazem wdzięczności ojca wobec św. Antoniego było nadanie mi imion Stanisław Antoni. Ponadto zawsze ilekroć bywał w Leżajsku starał się być w Klasztorze i modląc się przed statuą świętego wciskał datek do skarbonki z napisem „Dla biednych.”

Nieco miejsca w moich wspomnieniach chciałbym poświęcić obrazowi dzielnicy w której się urodziłem i życiu jej mieszkańców. Na Podklasztorzu było zaledwie kilka domów murowanych reszta; to budynki parterowe drewniane, kryte przeważnie dachówką. Jesienią domy te „uciszano” tj. okrywano przywożoną z lasu ściółką. Pamiętam, że dużą przyjemność sprawiał mi zawsze wyjazd do lasu i zgrabianie ściółki, któremu towarzyszyło zbieranie zielonych gąsek. Gąski te później kiszono bądź marynowano. Wiosną i latem ściółkę wykorzystywano obok słomy do podkładania w stajni. Czasami ściany obkładano także porąbanym drewnem na opał. Domy ogrzewano piecami kaflowymi. Piece postawione przez dobrego zduna, po jednorazowym nagrzaniu zabezpieczały utrzymanie właściwej temperatury przez cały dzień. Wyrobem kafli od wielu pokoleń trudniła się rodzina Romańskich. Dzięki tradycji i doświadczeniu wyroby tej firmy były dobrej jakości i cieszyły dużym wzięciem nie tylko w najbliższym rejonie.

Podklasztorem i na Chałupkach większość mieszkańców posiadała własne „krzaki”, tj. lasy głównie sosnowe, z których pozyskiwano drewno na opał. Niektórzy oszczędzający własny drzewostan albo nie posiadający „krzaków” zakupywali sągi lub kubiki pociętych na metrowej długości kłody drzew. Część tego drewna pochodziła z kradzieży w lasach Potockiego. Do wywozu kradzionego drzewa z lasu posługiwano się wozami, których koła bez żelaznych obręczy nie powodowały hałasu. Piece kuchenne były wyposażone w „duchówki” tj. wnęki, do których wkładano przygotowane już potrawy, dzięki czemu zachowywały one przez dłuższy czas pożądaną temperaturę. Do gotowania wody na kawę czy herbatę korzystano z samowarów, nie sądzą by były rodem z Tuły, do ich podgrzewania służyły głównie szyszki sosnowe. W okresie późniejszym do gotowania potraw posługiwano się prymusami, opalanymi naftą. Przed każdym ich użyciem wymagały one podgrzania palnika skażonym spirytusem nalewanym do kołnierza umocowanego przy tym urządzeniu, a także wytworzenia odpowiedniego ciśnienia pompką w montowaną w korpus prymusa.

Podstawą utrzymania mieszkańców tej dzielnicy były karłowate gospodarstwa rolne, z których zbiory musiały wystarczyć na potrzeby nawet licznych członków rodziny. Z pośród mieszkańców Podklasztoru tylko nieliczni posiadali własne konie i sprzęt potrzebny do uprawy roli. Wykonywanie takich czynności jak orka, bronowanie czy siew zlecano okolicznym rolnikom. Żniwa wykonywano ręcznie sierpami. W okresie późniejszym zastępowały je kosy wyposażone w kabłąki, które umożliwiały równe odkładanie się pokosów ściętego zboża. Koszenie wymagało jednak umiejętności posługiwania się tym narzędziem, dlatego zlecano je wynajmowanym kosiarzom. Także młócenie zboża powierzano młodym wiejskim chłopcom tzw. „Młóckom”, którzy w czasie sezonu wystawali na rynku miasta i oferowali swoje usługi.
Dochody rodzin uzupełniano zatrudnieniem w murarce, uzyskiwano je jednak tylko w okresie sezonu, z tym jednak, że po przepracowaniu w ciągu roku ustalonego limitu czasu można było w okresie zimy ubiegać się o zasiłek.

W każdym domu był piec do wypieku chleba z mąki przeważnie żytniej pochodzącej ze zboża znoszonego często na plecach do przemiału w młynie Kurleja, mieszczącego się przy bocznej drodze odchodzącej od ul. Tomasza Michałka. Białe pieczywo, rogaliki, kajzerki, bułki i sztangle kupowano w sklepie przy specjalnych okazjach. Wypiekany co 2 tygodnie chleb razowy przez cały ten okres zachowywał świeżość i był smaczny. Przy okazji wypieku chleba z resztek, które nie starczyły na formowanie pełnego bochenka wypiekano placki tzw. „podpłomyki” które szczególnie mi smakowały. Na śniadanie kromki chleba smarowano masłem względnie robionymi jesienią w domu powidłami ze śliwek, jednak najbardziej smakował mi chleb maczany w tak zwanej zasmażce robionej przez mamę na patelni, której składników już nie pamiętam. Chleb popijano kawą sporządzoną z przypalonego na patelni jęczmienia. Zmielony jęczmień z dodatkiem kupowanej w sklepie cykorii gotowano i pito z dodatkiem mleka. Masło wyrabiano w domowych maselnicach. Wiosną i latem, gdy krowy da-wały więcej mleka i powstawały nadwyżki masła było ono topione i przechowywane w słoikach, służąc w okresie zimy obok słoniny do kraszenia ziemniaków.

Oprócz tartaku i młyna parowego, który spłonął w okresie okupacji w Leżajsku nie było żadnego zakładu przemysłowego, poza rolnictwem i murarstwem mieszkańcy miasta trudnili się rzemiosłem wielu było garncarzy, szewców, krawców, wytwórców zabawek. Handel prawie w całości był w ręku ludności żydowskiej, z tym jednak, że w/g niepisanego prawa nie dopuszczano ich do zamieszkania na Podklasztorzu na północ od rzeczki Jagody.
Dlatego na tym terenie działało 5 sklepów, w których można było kupić „szwarc, mydło i powidło”, wszystkie one były własnością Polaków, podobnie jak dwie restauracje. W okresie zimy zwożono do nich duże ilości lodu, który posypywany trocinami pełnił w lecie funkcje lodówki. Z pośród rzemieślników nieźle wiodło się krawcom i szewcom, gdyż w owym czasie przemysł konfekcyjny był dopiero w powijakach, a pierwsze w Polsce zakłady „Bata” w Chełmku zbudowano dopiero w latach 30-tych. Szycie ubrań i bielizny zlecano zarejestrowanym zakładom krawieckim, bądź też chodzącym po domach chałupnikom, którzy za wy-żywienie i niską opłatę świadczyli te usługi. Na Podklasztorzu dużym wzięciem cieszył się krawiec Rosjanin, zwany „Moskalem”, który nie chciał wracać do czerwonego raju. Dodatkowe źródło dla mieszkańców Podklasztorza stanowili także pątnicy zwłaszcza ci, którzy przybywali z dalszych okolic. Dla nich przeważnie w stodołach rozścielano słomę na której pokotem, jeden obok drugiego spędzali noc a ponadto zakupywali oni mleko i inne pożywienie.


Okupacja

Z okresu lat 1939/40 pozostały mi tylko przykre wspomnienia, zawiedzione nadzieje na szybkie zwycięstwo aliantów, prawie całkowity brak pocieszających informacji (poza prasą gadzinową „Gońcem Krakowskim” i „Krakauer Zeitung”, w którym doszukiwałem się jakichś pocieszających informacji dotyczących działań na froncie). Mój kolega szkolny Władek Dudziński zachował aparat radiowy na słuchawki tzw. kryształki, na którym rzadko udawało się złapać stacje zachodnie poza stacjami niemieckimi i rosyjskimi. Stacje zachodnie jeżeli udało się je „złapać” też nie przynosiły nic pocieszającego. 


W budynku przy ul. Rzeszowskiej w czasie wojny mieściła się kwatera komendy powiatowej NOW w Leżajsku. Nazywano ją "Wygoda". 

Członkowie organizacji mieli do dyspozycji aparat radiowy, dokonywali nasłuchu radiowego, audycji Polskiego radia z Londynu, BBC, Głosu Ameryki, a także stacji niemieckich. Radia słuchali także w domu Gizeli Zawilskiej na ul. Ruskiej (dzisiejszej ul. Burmistrzów Zawilskich). Opracowywano biuletyny informacyjne o ostatnich wydarzeniach na froncie i aktualnej sytuacji politycznej. Przy nasłuchu radiowym współpracowała Gizela Zawilska, a przy pisaniu i powielaniu biuletynów Władysława Schönborn, Lidia Gröger i Janina Walatyńska.
Początkowo mieli maszynę do pisania marki Underwood, którą Kisielewicz przyniósł z domu, ale nie byli z niej zadowoleni, maszyna miała zbyt dużą siłę uderzenia, uszkadzała matrycę, co powodowało zalewanie tekstu. Zdobyli lepszą, lżejszą marki Continental. Ryszard Gröger i Witold Żuchowski włamali się do biura Spółdzielni Rolniczo-Handlowej, gdzie pracowała Janina Kiszakiewicz - ciotka Ryszarda Grögera i ukradli nie tylko maszynę, ale i papier do pisania.

W tym okresie na krótko parałem się handlem skórą, którą przywoziłem koleją z garbarni w Radomiu. Brat natomiast w tym czasie z większym niż ja powodzeniem zajmował się handlem cementem i wapnem, które sprowadzał wagonami kolejowymi. Pod koniec 1940 r. mój kolega Mietek Mrzygłód zaproponował mi wstąpienie do NOW. Ponieważ kierunek ideowy był mi bliski wyraziłem zgodę. Przysięgę organizacyjną złożyłem na ręce przedstawionego mi jako mego bezpośredniego dowódcę Ludwika Więcława ps. Śląski i przyjąłem pseudonim Niesiecki. Do organizacji wprowadziłem moich kolegów: Władka Dudzińskiego, Ludwika Furdynę, Tadka Jurzyńca, Jana Ciska oraz wysiedlonego z poznańskiego Stachowiaka studenta Uniwersytetu w Poznaniu. Tworzyliśmy organizacyjną piątkę pod moim kierownictwem. Wszyscy jej członkowie przeszli przeszkolenie wojskowe w ramach obowiązującego w szkołach średnich „Przysposobienia Wojskowego”, ja i Stachowiak także dodatkowo w „Legii Akademickiej”. W ramach tej piątki omawialiśmy najnowsze informacje uzyskiwane przez Dudzińskiego z nasłuchu radiowego i z otrzymywanej prasy konspiracyjnej. W początkowym okresie był to „Szaniec”, który przekazywał nam Adam Koszacki (wg. informacji udzielonej mi przed laty przez p. Juliana Urbańskiego - Ulasa, faktycznie nosił on inne nazwisko. Według Urbańskiego był on tylko wychowankiem czy też synem żony Bolesława Koszackiego z innego związku. Koszacki jak mi opowiadał często zmieniał orientacje polityczne od anarchistów poprzez komunistów do ONR-u. W czasie jakiejś rozróby u anarchistów został ranny i kulał na jedną nogę. Mówił mi, że „Szańca” przewoził bezpośrednio z Warszawy statkiem wiślanym, kursującym chyba jeszcze w pierwszych latach po wojnie z Warszawy do Sandomierza, a dalej koleją. Pokazywał mi też dwie fiolki trucizny, które nosił ze sobą gdyż jak mówił bał się tortur w przypadku aresztowania. Niestety wczesną wiosną 1941 r. po aresztowaniu i osadzeniu w więzieniu w Leżajsku zażył truciznę i zmarł.
Nie odpowiada prawdzie informacja podana przez S. Sochę w „Czerwonej Śmierci” jakoby zginął w wyniku torturowania przez Gestapo w Jarosławiu. Krótko po śmierci Koszackiego Gestapo aresztowało w maju 1941 r. kierownictwo naszej organizacji: kpt. Lucjana Barana i Ludwika Więcława, uniknął aresztowania Mietek Mrzygłód i Rysiek Gröger, których nie za-stano w domu. Z pośród członków naszej organizacji aresztowano także Wilhelma Trociuka i jego siostrę, Marylę Ordyczyńską i kilku innych. Ludwik Więcław opowiadał mi, że po aresztowaniu był przetrzymywany w więzieniu w Przemyślu i po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej eksplodujący na podwórzu więziennym granat spowodował ucieczkę obsługi. Fakt ten umożliwił mu wyłamanie drzwi i wspólnie ze swoim towarzyszem z celi uwolnili także innych więźniów. Od czasu śmierci B. Koszackiego do czerwca lub lipca 1941 r. nie było dopływu prasy konspiracyjnej. Aresztowanie kierownictwa nie pozostało bez wpływu na pracę całej organizacji. Dostawa prasy została wznowiona w połowie 1941 r. „Szańca” zastąpiła jednak „Walka”, którą otrzymywałem od Eugeniusza Ostrowskiego ps. „Zawisza”. W pierwszej połowie 1942 r. gestapo bezskutecznie usiłowało aresztować tą rodzinę, wszyscy jej członkowie wraz z czeladnikami aktywnie działali w NOW (państwo Ostrowscy prowadzili zakład kominiarski). Zagrożeni aresztowaniem zmuszeni byli do ukrywania się, a później walczyli w oddziale „Ojca Jana”. „Zawisza” poległ podczas akcji na „Liegenschaft” w Groblach, a matka Stefania zginęła w czasie zaatakowania obozu przez Niemców przed Bożym Narodzeniem w 1943 r. W początkach 1942 r. Ludwik Więcław zlecił mi kierowanie wydziałem informacji i propagandy w komendzie powiatowej NOW. Obszar działania komendy obejmował powiat łańcucki i wschodnią część powiatu kolbuszowskiego, z tym jednak, że w zachodniej części powiatu placówka NOW funkcjonowała tylko w Krzemienicy. Także w samym Łańcucie nie było placówki NOW. Nie podzielam w tym przedmiocie poglądu wyrażonego przez K. Kaczmarskiego w pracy pod tytułem „Podziemie narodowe na Rzeszowszczyźnie”, jakoby powodem nie powołania struktur NOW Łańcucie była specyfika tego należącego do rodziny Potockich miasta. W Przeworsku - siedzibie rodu Lubomirskich działały oddziały NOW. Rzeczywistym powodem tego stanu był brak dostatecznej prężności struktur Stronnictwa Narodowego w samym Łańcucie i zachodniej części powiatu. W momencie prze-jęcia przeze mnie funkcji kierownika wydziału informacji i propagandy skład komendy powiatu był następujący :
Komendant Ludwik Więcław „Śląski”
z-ca Komendanta i kier. wydz. organizacji Leon Janio „Łaski”
z-ca kier. wydz. organizacji Zbigniew Larendowicz „Wicher”
kierownik wydziału wywiadu Ryszard Gröger „Kuba”
z -ca kier. Marian Kisielewicz „Marlewicz”
kier. wydz. szkoleniowego Kazimierz Krawiec „Orzeł”
kier. wydz. informacji i propagandy Stanisław Kisielewicz „Niesiecki”
z-ca kier. Stefan Fedorowicz „Szczekacz”

Podana przez S. Sochę w „Czerwonej Śmierci” dane jakoby w skład komendy powiatu wchodziły odrębne wydziały: polityczny, informacji i łączności są nieścisłe. Sprawy łączności prawie wyłącznie były w gestii NOWK (Narodowej Organizacji Wojskowej Kobiet), którym kierowała Zofia Szczęk ps. „Elżbieta” często błędnie podawano nazwisko Szczęch. Od czasu wejścia w skład komendy powiatu zajmowałem się głównie sprawami informacji i propagandy wówczas też, a może nawet nieco wcześniej odstąpiono od systemu piątkowego, a przyjęto organizację obowiązującą w wojsku (drużyna, pluton, kompania).


***

Zdjęcia z pogrzebu Ś. P. Stanisława Kisielewicza.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się 24 lipca 2010 roku w kościele św. Józefa w Rudzie Pabianickiej przy ul. Farnej. Pochowany jest na cmentarzu parafialnym w Łodzi, ul. Mierzejowa.
 





*** 
Mój Internetowy kolega, z którym klikałam na gg pochwalił się, że jego sąsiad Stanisław Kisielewicz pochodzi z Leżajska i ma spisane ciekawe informacje o Rodzinie i o swoim rodzinnym mieście. Zdopingowałam mojego kolegę, aby pomógł panu Stanisławowi wydać swoje wspomnienia w formie książki. I rzeczywiście, Mirek obiecał zaangażować się osobiście, przepisał rękopis Pana Stanisława 'do komputera', nawet przyjechał do Leżajska, by zdobyć trochę zdjęć, poznałam go osobiście.
Mirek zajął się również wydrukiem książki w wojskowej drukarni. Po kilku miesiącach przywiózł mi już gotowe książki. Jeden egzemplarz był przeznaczony dla mnie, szczególnie cenny, bo z autografem autora. Ze sprzedażą książki nie było problemu. Problemem natomiast był niski nakład, bowiem 100 egzemplarzy rozeszło się w ciągu kilku dni. Wielu chętnych dzwoniło do mnie prosząc o książkę. Rodzina pana Stanisława czuła się nawet urażona, że p. Stanisław nie pomyślał o nich. Odsyłałam ich do miejscowych bibliotek, bo tam książka jest dostępna.

Materiały zawarte w książce Stanisława Kisielewicza przydały mi się do wzbogacenia mojego drzewa genealogicznego. Okazało się, że pan Stanisław jest spokrewniony z rodziną mojego męża.

Pan Stanisław ze względu na podeszły wiek (ur. się w 1919 roku) od wielu lat nie przyjeżdżał do swojego rodzinnego miasta. Nie poznałam Go osobiście, ale kiedy jeszcze żył przesyłaliśmy sobie serdeczne Życzenia Świąteczne.

Pięć lat po śmierci w 2015 roku, przy okazji pisania świątecznych kartek, natknęłam się w mojej skrzyneczce z korespondencją na kartkę z życzeniami od ŚP. Pana Stanisława Kisielewicza. Przywołałam wspomnienia, nasunęły mi się pewne refleksje. Szkoda, że w dzisiejszych czasach zanika tradycja wysyłania życzeń na kartkach pocztowych. Korespondencja papierowa przegrywa z elektroniczną formą kontaktu ze znajomymi. W dobie e-maili, esemesów, portali społecznościowych czy telefonów komórkowych bezpowrotnie tracimy świadectwo znajomości z żywymi ludźmi. Pan Kisielewicz już nie żyje. Pozostały mi jednak na pamiątkę listy i kartki z życzeniami od niego. Oto jedna z takich kartek.

  „Miłych, zdrowych, pogodnych Świąt Bożego Narodzenia. Wiele szczęścia i satysfakcji w Nowym Roku
                           życzy Stan. Kisielewicz
PS. Korzystając z okazji składania tradycyjnych życzeń świątecznych, chciałbym równocześnie przekazać Pani moje wyrazy sympatii i szacunku za pasję i oddanie sprawie utrwalenia obrazu przeszłości wspólnych nam rodzinnych stron. Równocześnie żałuję, że z uwagi na stan zdrowia nie mogę tych życzeń przekazać osobiście i bezpośrednio, a także podziękować za znane mi podejmowane przez Panią działania i wysiłki dla popularyzacji i wznowienie mojej pisaniny.
                                                         St. Kisielewicz Łódź, grudzień 2007"


***

niedziela, 10 czerwca 2018

Turosz Zofia

Urodziła się 27 lipca 1938 roku w Żołyni - biegaczka długodystansowa, chodziarka Zofia Turosz jest zdobywczynią licznych tytułów w maratonach m.in. w Nowym Jorku, Bostonie i Los Angeles, wielokrotna mistrzyni Świata i Europy.
Od 65 lat biega i mimo swoich 80. lat swoją energią i zamiłowaniem do sportu zaraża młodzież, dorosłych i dzieci. 
Od pięciu lat firmuje swoim nazwiskiem "Leżajski Bieg Zośki Turosz" organizowany przez władze miasta Leżajska. 





**



zobacz też:
IV Leżajski Bieg Zośki Turosz - 3.06.2017

sobota, 26 maja 2018

Zawilski Witold Wincenty (1910-1997)

Witold Wincenty Zawilski ur. 20.01.1910, Leżajsk - zm. 7.01.1997, Toronto, Ontario Kanada).

Witold Wincenty Zawilski był synem Władysława Zawilskiego i Marii Sztyrak (ur. się 11.11.1878 r., zm 25.2.1950 r.). Matka Maria c. Jakuba Sztyraka i Anny Tupaj.
Maria i Władysław Zawilscy mieli siedmioro dzieci - Witold Wincenty, Mieczysław Dionizy, Albin i Krzysztof i córka Gizela. Córki Antonina i Władysława zmarły w młodym wieku, Antonina miała zaledwie 8 lat, a Władysława 16 lat. Była jeszcze Joanna vel Janina, o której nic nie wiadomo.
Bracia Witolda - Albin i Krzysztof Zawilscy zginęli tragicznie, zostali rozstrzelani w czasie pacyfikacji Leżajska 28 maja 1943. Brat Mieczysław Zawilski skończył studia dyplomatyczne. Podobnie jak Witold z chwilą wybuchu wojny uciekł z kraju, prawdopodobnie razem przez Rumunię trafili do Wojska. Mietek walczył pod Tobrukiem. 
Pisałam o tym >> 

Inż Witold Zawilski był jednym z pierwszych dwudziestu polskich inżynierów przybyłych do Kanady wraz z rodziną, jako "Landed Immigrants" sponsorowanych przez Stowarzyszenie Techników Polskich w Kanadzie.


Kilka dni temu otrzymałam od Walerii - córki Witolda Zawilskiego list i obszerne wspomnienia Ojca, spisane w 1985 roku oraz relację z Jej wizyty w 2013 roku na Monte Cassino z okazji zbliżającej się 70. rocznicy Bitwy Pod Monte Cassino. 

Droga Pani Ordyczynska:
Dziękuję bardzo za film i informację o Pacyfikacji Leżajska!
Jestem Valerie Zawilski (Waleria Zawilska) profesorem na Wydziale Socjologii w King’s University College na Uniwersytecie Western Ontario w London, Ontario. Mój ojciec, inżynier Witold Wincenty Zawilski służył w randze kapitana w Pierwszej Brygadzie Strzelców Karpackich Brytyjskiej 8-mej Armii w czasie Drugiej Wojny Światowej. Był saperem w plutonie inżynierskim, który walczył pod Tobrukiem w Północnej Afryce oraz brał udział w Bitwie pod Monte Cassino we Włoszech i w innych walkach w kampanii włoskiej. 8-go grudnia 2013 roku ja odwiedziłam Polski Cmentarz na Monte Cassino, aby uczcić pamięć tych, którzy zginęli podczas walk pod Monte Cassino. Opisałam wizytę na cmentarzu - "Cieniu Monte Cassino: Bitwa o Życie"
, mając na uwadze zbliżająca się 70-tą rocznicę Bitwy pod Monte Cassino, która miała miejsce od 11-go do 19-go maja, 1944 roku.

***
Wspomnienia wędrówki z Polski do Kanady 1939-1948. (fragmenty)
"Studia moje na Wydziale Inżynierii Lądowo-Wodnej Politechniki Lwowskiej, bliskie ukończenia, zostały nagle przerwane wybuchem wojny światowej dnia 1 września 1939 roku.
Przebywając w moim mieście rodzinnym Leżajsku, w dzień wcześniej otrzymałem kartę mobilizacyjną. Jako podchorąży rezerwy saperów miałem stawić się natychmiast do Centrum Wyszkolenia Saperów w Przemyślu. Nie biorąc żadnego bagażu wskoczyłem na wolno przejeżdżający pociąg towarowy i po pewnym czasie byłaem w koszarach saperskich w Przemyślu.
Tutaj panowała już atmosfera wojenna spowodowana bombardowaniem mostów na Sanie przez niemieckie bombowce Dorniery. W koszarach wrzała gorączkowa praca formowania kompanii bojowych saperów. Zadaniem kompanii miała być współpraca z Brygadą Zmotoryzowaną pułkownika Maczka w opóźnieniu kolumny czołgów niemieckich, nacierających wzdłuż Podkarpacia w kierunku wschodnim. 
Wcielono mnie do jednej z kompanii i w parę dni potem maszerowaliśmy, objuczeni przestarzałym sprzętem saperskim, szosą w kierunku Krosna. Po północy zatrzymaliśmy się w pewnym punkcie strategicznym, nadającym się na założenie ośrodka oporu.
Już po przekroczeniu mostu drogowego powaliliśmy na drogę olbrzymie sosny i założyliśmy pułapki i miny przeciwpancerne. Kompania wycofała się w kierunku Przemyśla pozostawiając paru saperów przy zawale, a mnie z jednym saperem do zapakietowania mostu trotylem. Nie mając kleszczy do zaciskania spłonek wybuchowych musieliśmy się po prostu posługiwać własnymi zębami. Odwinąłem jak najdalej od mostu przewodnik elektryczny z zapalarką i czekaliśmy nerwowo na czołgi.
Długo cisza panowała na szosie. Nagle tumany kurzu i jeźdźcy na koniach zaczęli zbliżać się w kierunku mostu. Były to resztki oddziału artylerii konnej rozbitego przez czołgi niemieckie. Usunęliśmy więc przeszkody przepuszczając ich przez most. Nieprzyjaciel nie poszedł na Przemyśl lecz w kierunku na Sambor, Lwów. Wkrótce po rozminowaniu zawały leśnej otrzymałem rozkaz przez motocyklistę rozpakietowania mostu, załadowania materiałów wybuchowych na furmankę chłopską i dołączenie do kompanii, która maszerowała na Przemyśl w kierunku Lwowa. W trakcie forsownego marszu wieczorem, na otwartym polu, tuż przed Samborem, zostaliśmy zaatakowani nagle przez eskadrę Messerszmitów, która ostrzelała nas z karabinów maszynowych z lotu koszącego. Kompania momentalnie rozsypała się po polu, padając na ziemię. Weszliśmy w strefę działań nieprzyjaciela.
Czołgi niemieckie, jadąc od południa, minęły już przed nami skrzyżowanie dróg w Samborze i jechały w kierunku Lwowa. Byliśmy odcięci. Zebrawszy kilku zbłąkanych saperów na otwartym polu, postanowiłem teraz wyprowadzić ich w kierunku Stanisławowa. Korzystając ze zmroku, niezauważeni przez patrole nieprzyjacielskie, zdołaliśmy przekroczyć szosę Sambor-Lwów.
Maszerując teraz dniem i nocą, unikając głównych szlaków komunikacyjnych bombardowanych w ciągu dnia przez samoloty, dołączyliśmy do naszych oddziałów w Stanisławowie. Tutaj zorganizowaliśmy nowy ośrodek oporu na przyczółku mostu kolejowego przez Dniestr. Wykopaliśmy rowy obronne, założyliśmy miny i zapakietowaliśmy most do wysadzenia. Na wiadomość, że wojska sowieckie idą od wschodu w kierunku miasta, otrzymaliśmy rozkaz nie wysadzania mostu i wycofania się w kierunku granicy węgierskiej. Przełęcz górską i granicę przekroczyliśmy w kolumnie marszowej dnia 21 września 1939 roku, pod Jabłonną.
Na Węgrzech przeczekaliśmy w obozach internowanych Komarno, Esztergom do maja 1940 roku. W maju, w małych grupach przekraczaliśmy "zieloną granicę" węgiersko-jugosławiańską w pobliżu jeziora Balaton w Nagycanizsa. Nasza grupa została skierowana przez Zagrzeb, Belgrad, Saloniki do Aten.
W Atenach czekaliśmy na statek polski "Warszawa", który zabrał nas do Syrii, kolonii francuskiej. Lądowaliśmy w Bejrucie, gdzie byliśmy serdecznie przyjmowani przez kolonię francuską.
Z Bejrutu przetransportowano nas do Homs, baraków Legii Cudzoziemskiej, gdzie dołączyliśmy do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich (SBSK), organizując się rozkazem Naczelnego Wodza Władysława Sikorskiego.
Brygada miała wejść w skład sił Alianckich na Środkowym Wschodzie, tzw. Armii Lewantu, pod dowództwem gen. Weyganda. Dowódcą brygady został mianowany pułkownik dyplomowany Stanisław Kopański.
Korzystając z okazji pozwolę sobie poświęcić trochę miejsca historii SBSK, która będąc tak mało znana ogółowi Polaków, odegrała jednak poważną rolę w historii II wojny światowej. Mylnie często utożsamia się SBSK z 3-cią Dywizją Strzelców Karpackich. Mały procent żołnierzy SBSK doczekał końca wojny. Wielu z nich zginęło w czasie pierwszego ataku na Monte Cassino, wchodząc w skład I Batalionu Piechoty 3-ciej DSK, który poniósł najwięcej strat.
W casie kiedy Brygada przechodziła intensywny trening wojskowy z bronią francuską, nagle dnia 19 czerwca 1940 roku wieczorem usłyszeliśmy przez radio, że Francja skapitulowała. Żołnierze brygady spontanicznie zaintonowały Rotę. Władze francuskie zażądły złożenia broni od naszego dowódcy, trzymając go jako zakładnika w Bejrucie. Brygada odpowiedziała zajęciem stanowisk obronnych do odparcia ataku Legii Cudzoziemskiej. Do starcia nie doszło. Pod koniec pertratacji sztab francuski zmienił zdanie i pozwolił na przetransportowanie Brygady do Palestyny.
Szczególnie życzliwie ustosunkowany był dla Polaków płk. Larminat, późniejszy dowódca Brygady Wolnych Francuzów na Środkowym Wschodzie. Pułkownik ten, na własną odpowiedzialność zaopatzrył SBSK w 100 samochodów ciężarowych Citroen, cariery, działka przeciwpancerne, amunicję, tabun mułów, sprzęt saperski i co tylko można było zabrać z magazynów wojskowych w Aleppo.
Ostatni transport SBSK przekroczył granicę Palestyny w Rayk dnia 2 lipca 1940 roku. Polacy byli przyjmowani bardzo gościnnie przez Brytyjczyków. Zgrupowanie całej Brygady miało miejsce na pustynnym, płaskim wybrzeżu jeziora Genezaret, w miejscowości Samakh. Obozowaliśmy bez namiotów przy tropikalnymch upałach.
W kilka dni później Brygada została przetransportowana do historycznej miejscowości Latrun, w połowie drogi między Jerozolimą, a Tel Avivem. 
Tutaj przeszliśmy znów intensywne szkolenia i przeszkolenie na sposób brytyjski, przygotowując się do wykonania nowych zadań.
Z początkiem października 1940 roku zostaliśmy przerzuceni koleją, samochodami i statkami do Egiptu, do Aleksandrii. Rozbiliśmy obozy pod namiotami w miejscowości Dekheila, tuż przy lotnisku wojskowym, już bombardowanym bez przerwy przez nieprzyjaciela.
W tym momencie zawisła nad Egiptem groźba inwazji włoskiej. (...)

(...) Po przezimowaniu w Iraku zostajemy wycofani do Palestyny, a po połowie grudnia 1943 roku przerzucono nas kontrtorpedowcami do Taranto we Włoszech. Przebyłem całą kampanię włoską, aż do zdobycia Bolonii przez 2-go Korpus.
Po kapitulacji Niemiec w maju 1945 roku, jako porucznik saperów znalazłem się w grupie instruktorów wysłanych do Wielkiej Brytanii celem formowania i szkolenia nowych polskich oddziałów z jeńców z obozów niemieckich. Spodziewaliśmy się, że dojdzie do rozprawy pomiędzy Zachodem a Sowietami. Plany te jednak zostały przekreślone przez ugodę w Jałcie. 
Będąc teraz wolny, zgłosiłem się na studia w Londynie. Dyplom Inżynierii Lądowo-Wodnej został mi nadany przez Radę Akademickich Szkół Technicznych (RAST) w 1947 roku i otrzymałem stanowisko asystenta z teorii i budowy mostów na oddziale lądowo-wodnym. W rok później będąc członkiem Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Londynie dowiedziałem się, że staraniem STP w Kanadzie Stowarzyszenie nasze otrzymało od rządu kanadyjskiego pewną ilość wiz emigracyjnych dla polskich inżynierów. 
Podanie moje zostało przyjęte i już we wrześniu 1948 roku byłem w Toronto. W kilka dni później otrzymałem posadę "designera" w John Inglis Co., a później w Ontario Hydro, gdzie, jako "senior designer specialist" pracowałem aż do emerytury w 1976 roku. Od czasu przybycia do Kanady zostałem pełnomocnym członkiem STPwK i pozostaję nim nadal w ewidencji Oddz. Toronto.
                                              Witold W. Zawilski. Toronto, 3 lutego 1985r."


****
Siostra Marii Zawilskiej z d. Sztyrak - Aniela wyszła za mąż za Leona Dziwotę. Ich syn Tomasz Krzysztof Dziwota kapitan żeglugi morskiej napisał wspomnienia 'Usiąść w cieniu'. 
Pisałam o tym >>
http://aordycz-lezajsk.blogspot.com/2012/06/tomasz-krzysztof-dziwota.html

Witold Zawilski - absolwent Politechniki Lwowskiej. Wojna wygoniła go z kraju. Przez Węgry, Jugosławię, Grecję, Syrię, Libię, Egipt, Irak, Palestynę, dotarł do Wielkiej Brytanii, a w 1948 trafił do Kanady. Podchorąży Oddziału Saperów Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich SBSK w czasie kampanii libijskiej.
Witold zrobił karierę w w swoim zawodzie, był współprojektantem CN Tower Toronto - wieży nad Jeziorem Ontario z wielką obrotową restauracją na szczycie i wiele innych budynków w Toronto.
Ożenił się z Katarzyną Sarah Watt (14.04.1923 Halifax Nowa Szkocja - zm. 19.08.2013 Toronto, Kanada).
Miał 5 dzieci - Rozalia, Ryszard, Waleria, Stefan.

Linki:

niedziela, 29 kwietnia 2018

Gdula Stanisław Tadeusz (1905-1960)

Prof. Stanisława Tadeusza Gduli  [*14 X 1905 † 30 I 1960] 
Biogram napisałam na podstawie wzruszających wspomnień jego syna Andrzeja Gduli oraz syna Jerzego.Stanisław Tadeusz Gdula s. Stanisława Gduli geodety górnictwa naftowego w Borysławiu i Heleny z Ciecińskich. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Borysławiu zamieszkał u swojej ciotki Tekli Larendowicz w Leżajsku. W 1924 roku ukończył egzaminem dojrzałości Gimnazjum Realne w Leżajsku. W latach 1924-1929 studiował na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym. Po tym przez rok pracował jako prywatny nauczyciel w rodzinie hr. Dzieduszyckiego. Od 1 września 1930 roku został powołany na nauczyciela matematyki, fizyki i chemii w 8-klasowym Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Leżajsku.

W 1934 roku zwiera związek małżeński z Jadwigą Romańską absolwentką Leżajskiego Gimnazjum. 


Fot. Prof. Gdula i uczniowie klasy I Gimnazjum w Leżajsku rok szkolny 1929-30
Przed wojną młodzi małżonkowie między innymi wynajmują mieszkanie w domu państwa Deców przy ulicy Koszykowej. Gdy wybuchła wojna mieszkali w bursie gimnazjalnej przy stacji kolejowej, gdzie Stanisław Gdula był wychowawcą mieszkających tam gimnazjalistów. 11 listopada 1939 roku został aresztowany wraz z innymi profesorami w więzieniu w Rzeszowie. Po powrocie z więzienia jako jeden najmłodszych, przed wybuchem wojny nauczycieli gimnazjalnych, w ogromnym poczuciu patriotycznego obowiązku podejmuje się organizacji Tajnego Nauczania na poziomie szkoły średniej w Leżajsku. Działał pod konspiracyjnym pseudonimem LECH. W tym okresie czasy zamieszkuje wraz z najbliższa rodziną żony w domu rodzinnym Romańskich przy ulicy Mickiewicza 24 [aktualnie 32]. Gdzie pod schodami na strych domu przez cały czas okupacji, była ukryta ok. połowa uratowanego księgozbioru biblioteki Gimnazjalnej. Poza tym w domu tym również odbywały się lekcje, części kompletów Tajnego Gimnazjum. Z tego względów przez cały czas okupacji wszyscy mieszkający w tym domu żyli dosłownie jak na beczce prochu. Bo w każdej chwili mogła zdarzyć się rewizja gestapo i całej mieszkającej z nim rodzinie groziła, co najmniej wywózka do obozu w Oświęcimiu.

Pod koniec okupacji znalazł się na ostatniej wywieszonej przez Niemców liście zakładników wyznaczony do rozstrzelania. Jak też zostaje wyznaczony, ale tym razem wraz z całą rodziną, na liście zakładników do rozstrzelania ogłoszonej pod koniec wojny przez nacjonalistów ukraińskich spod znaku UPA, którzy bali się odwetu ze strony Polaków za to, że w okresie okupacji kolaborowali z Niemcami.

Wycofywanie się wojsk hitlerowskich z Leżajska oraz wyzwolenie miasta przeżywał wraz z rodziną ukryty w piwnicy pod warsztatem matki - Zofii Romańskiej. Gdy już ucichła koło domu strzelanina wyszli z piwnicy i przez okno domu mogli obserwować pierwszych radzieckich żołnierzy kierujących się w stronę rynku. Na drugi dzień już całe ulice zwalone były wojskiem radzieckim. A potem na podwórku domu Romańskich stacjonował jakiś zmotoryzowany oddział radziecki. Dowódca tego oddziału wyglądający na Gruzina, okazywał bardzo wiele życzliwości. W końcu wojska radzieckie przewaliły się przez Leżajsk i zaczęła się organizacja normalnego życia.

1 września 1944 roku został kierownikiem leżajskiego gimnazjum, a 4 stycznia 1945 r mianowano go na dyrektora szkoły. Udało mu się w tym okresie czasu, ściągnąć do Leżajska i zatrudnić w Gimnazjum bardzo wielu wspaniałych nauczycieli, którzy zmuszeni byli do repatriowania się z kresów wschodnich, głównie ze okręgu Lwowskiego. W tym czasie Stanisław Gdula otrzymał mieszkanie służbowe w lewym skrzydle zespołu budynków gimnazjalnych. Z Leżajska rodzina musiała wyjechać w 1949 roku. Potem mieszkali kolejno w Stalowej Woli i w Nisku. Stanisław Gdula zmarł w 1960 roku. Podczas konferencji w szkole, dostał wylewu krwi do mózgu, stracił przytomność i po czterech godzinach nie odzyskawszy przytomności zmarł w miejscowym szpitalu.

Mimo niewątpliwych zdolności organizacyjnych, jakimi wykazał się tak w okresie Tajnego Nauczania oraz przy organizacji pracy Gimnazjum zaraz po zakończeniu wojny, był przede wszystkim jednym z najlepszych [w całym ówczesnym województwie rzeszowskim] i bardzo wysoko cenionym we wszystkich szkołach których pracował nauczycielem matematyki. A to dzięki temu, że był świetnym metodykiem, wykazującym wysokie umiejętności nauczania matematyki prawie każdego, nie posiadającego zdolności do przedmiotów ścisłych, ale choć trochę pracowitego ucznia. Czynił to starając się możliwie maksymalnie typizować rodzaje zadań matematycznych i algorytmizować metody ich rozwiązywania. Co pozwalało zupełnie przeciętnemu uczniowi rozwiązywać nawet bardzo trudne i złożone zadania matematyczne. Stąd też jak tylko minęły czasy stalinowskiego terroru, nawet z dalekich stron zjeżdżały się do niego, na prywatne korepetycje z matematyki, liczne osoby, czy to przed maturą, czy też przed egzaminami wstępnymi na studia wyższe. Doceniało umiejętności dydaktyczne profesora Stanisław Gduli również kuratorium Oświaty, bo jak tylko minęły czasy stalinowskie, powierzano jemu prowadzenie zajęć z metodyki nauczania matematyki na wakacyjnych kursach dokształcających dla nauczycieli.

Jego wierną towarzyszką zmagań, zwłaszcza w okresie okupacji i w latach terroru stalinowskiego była żona Jadwiga z d. Romańska. Pochodziła Ona ze znanego rodu Leżajskach rzemieślników kaflarzy o kilkuwiekowej tradycji. Po przedwczesnej śmierci męża, żona Stanisława Tadeusza Gduli samotnie podejmuje obowiązki rodzicielskie czuwając nad wychowaniem i wykształceniem młodszych dzieci. I dlatego też bez wahania przenosi się do Gliwic by stworzyć im warunki dla zdobycia wyższego wykształcenia. A jednocześnie pomóc starszym dzieciom w wychowywaniu siedmiorga wnucząt.
Profesor Stanisław Tadeusz Gdula wraz z małżonką wychowali pięcioro dzieci, z których każde ukończyło magisterskie studia techniczne na Politechnice Gliwickiej w poniższej kolejności:
  1. Stanisław Jerzy – mechanik-energetyk - profesor zwyczajny dr hab. inż. Akademii w Bielsku Białej, członek PAN, specjalista z zakresu termodynamki 
  2. Barbara – mechanik- energetyk starszy projektant- pomiarowiec 
  3. Andrzej dr nauk technicznych – mechanik-energetyk, adiunkt kier. Zakł. Proj. IChN, Główny Proj. 
  4. Jolanta –chemik – starszy projektant – inst. uzdatniania wody 
  5. Krzysztof – automatyk – Prezes Zarządu Vattenfall Sales Poland w Gliwicach
  6. Zbysiu - najmłodszy syn ur. w 1940 roku, zachorował na złośliwy nowotwór i po kilku miesiącach choroby w cierpieniach umiera w 1941r. Pochowany z Rodzicami na Cmentarzu Komunalnym w Leżajsku.
Zmarł 30 stycznia 1960 roku w Nisku. Pochowany jest na Cmentarzu Komunalnym w Leżajsku. Na płycie nagrobkowej miejsca wiecznego spoczynku profesora widniej napis „Non Omnis Moriar” – [Nie wszystek umarłem].


Grób Atanazego Gduli
Pochodził ze starego leżajskiego rodu Gdulów. Historia tego rodu jest przykładem awansu społecznego, jaki dokonał się w ostatnim stuleciu. Jego dziadek Atanazy Gdula urodzony w 1844 roku w Leżajsku był murarzem budowlanym, wysoce cenionym specjalistą sztukaterii. Dwukrotnie żonaty, jedna z nich była Rusinką. Kiedy zmarł w wieku 90 lat, w obrządku pogrzebowym brał udział zarówno ksiądz rz-kat., jak również pop. Pochowany jest na Cmentarzu Komunalnym w Leżajsku.

Stanisław Gdula s. Atanazego
Ojciec profesora (również) Stanisław Gdula urodzony w Leżajsku, matka Helena Ciecińska. Ojciec po ukończeniu szkoły technicznej, jako geodeta o specjalności: geodeta górnictwa naftowego, pracował przez całe swoje zawodowe życie w Borysławiu (przy geodezyjnym dokumentowaniu złóż roponośnych). W okresie I Wojny Światowej był uwięziony przez władze austriackie w 1918 za prace niepodległościowe i uwolniony dopiero z początkiem 1919 r. Po II Wojnie Światowej po repatriacji w 1945r. z Borysławia, osiedlił się na stałe w Gliwicach. Miał 4 dzieci, córkę Marię, syna Stanisława Tadeusza, miał też syna Zbigniewa, który ukończył Gimnazjum oo. Jezuitów w Bąkowicach pod Chyrowem, a po studiach prawniczych pracował przed wojną, jako sędzia w Samborze, po wojnie jako radca prawny w Kędzierzynie. Kolejny syn Romuald ukończył szkołę kadetów we Lwowie oraz Oficerską Szkołę Łączności w Zegrzu. W czasie wywózki do Katynia udało mu się zbiec z transportu, ukrywał się w Warszawie pod nazwiskiem Olejniczak ps. Mrówka. Konstruował radiostacje. Jako oficer łączności prowadził nasłuchy radiowe z Zachodem. W 1943 roku namierzony przez niemiecki wywiad został aresztowany i osadzony na Pawiaku, gdzie zginął. Jego działalność konspiracyjna została opisana w książce Kazimierza Malinowskiego 'Żołnierze łączności walczącej Warszawy'.

sobota, 14 kwietnia 2018

Pastor Leon (1846-1912)

Leon Pastor (ur. 7 czerwca 1846 w Mielcu, zm. 4 lutego 1912 w Leżajsku) – duchowny rzymskokatolicki, kanonik honorowy, poseł do Rady Państwa i Sejmu Krajowego Galicji.
Urodził się w Mielcu, jako syn lekarza. Ukończył gimnazjum w Rzeszowie, potem Seminarium Duchowne w Przemyślu. Otrzymał święcenia kapłańskie w 1869 i przez kilka lat był wikarym przy przemyskiej katedrze. Od 1875 do 1898 był proboszczem Parafii św. Wawrzyńca w Radymnie. Założył tam Towarzystwo powroźnicze i przez wiele lat był jego dyrektorem. W 1898 został proboszczem w Bieczu, od 1901 prałatem, od 1905 dziekanem tamtejszym. Został proboszczem Parafii Trójcy Przenajświętszej w Leżajsku w 1910.

W 1908 roku otrzymał tytuł kanonika honorowego kapituły przemyskiej. Był honorowym obywatelem miast Radymno, Biecz, Dębica. Został posłem do Rady Państwa w Wiedniu kadencji: VIII (1891-1897, wybrany w 1894), IX (1897-1900), X kadencja (1901-1907), XI kadencja (1907-1911). W 1907 został wybrany posłem IX kadencji Sejmu Krajowego Galicji w III Kurii Okręgu Gorlice-Jasło.


W 1911 roku zrezygnował z mandatu wg jednych źródeł informacji z powodu przegranej w wyborach do Rady Państwa (z Jasła), a według innych z powodu złego stanu zdrowia. Zmarł 4 lutego 1912 w Leżajsku i tam został 9 lutego pochowany.

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Uhniat Franciszek (1881-1941)

Franciszek Uhniat [*20 XII 1881- † 1941]

Urodził się 20 grudnia 1881 w Cieplicach, syn Józefa i Marii z d. Wszelaki.
Franciszek Uhniat
Franciszek Uhniat ukończył ck Gimnazjum w Dębicy, rocznik 1907/08.

w latach 20. - 30. XX w. był dyrektorem Departamentu Finansowego Ministerstwa Komunikacji w Warszawie.
Dzięki staraniom Franciszka Oleszkiewicza - Franciszek Uhniat przyczynił się do utworzenia gminy zbiorowej w Kuryłówce. W jej skład weszły wsie: Kuryłówka, Brzyska Wola, Wólka Łamana, Jastrzębiec, Rzuchów, Stare Miasto, Przychojec, Tarnawiec i Ożanna. To z jego pomocą został wybudowany przez WP i oddany do użytku betonowy most na Sanie. Uroczyste oddanie mostu nastąpiło 21 marca 1936 roku.
Jako dyrektor Departamentu Finansowego Ministerstwa Komunikacji w Warszawie przyczynił się do budowy Kolejki Linowej na Kasprowy Wierch. Kolej uruchomiono 21 lutego 1936 roku.
zobacz więcej >> Kalatówki
Jan Uhniat - brat Franciszka mieszkał w Kuryłówce. Syn Jana - Ludwik Julian Uhniat był kierownikiem szkoły w Krasnymstawie.


Franciszek Uhniat zmarł 15 stycznia 1941, pochowany jest na Starym Cmentarzu w Przeworsku. 

czwartek, 5 kwietnia 2018

Lewinter Adam

Dr med. Adam Lewinter - lekarz miejski, sądowy, kolejowy i Kasy Chorych, od 1 stycznia 1928 pełnił obowiązki lekarza szkolnego w Państwowym Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Leżajsku. Jako nauczyciel kontraktowy uczył higieny. 
Był członkiem Rady Nadzorczej Banku Spółdzielczego w Leżajsku.

Andrzej Gdula w swoich wspomnieniach o Leżajsku pisze:
Jak wielu mieszkańców Leżajska, moja matka i jej rodzina bardzo ceniła leżajskiego lekarza Żyda doktora Lewintera, wyjątkowo dobrego człowieka, który sam wychowany w bardzo biednej rodzinie, przez całe życie, jak tylko mógł pomagał wszystkim biedakom w Leżajsku. Toteż w sytuacji zagrożenia jego życia ze strony Niemców, znajomi Polacy Leżajszczanie pomagali mu początkowo ukrywać się w Leżajsku. A gdy to już było zbyt niebezpieczne, wywieźli go do Przemyśla. Eskortowała go tam siostra mojej matki Anna Romańska, znająca dobrze Przemyśl z okresu nauki w Seminarium Nauczycielskim.
Juliusz Ulas Urbański w książce "Święta Kuczek już nie będzie" opisuje dramat rodziny Lewinterów:
Dramat Lewinterów
„Późnym wieczorem zapukali do nas Lewinterowie, zatroskani, zapłakani i prosili aby mogli przez parę dni pozostać u nas, bo nie mają gdzie być. Na mieście były już afisze, że za przetrzymywanie Żydów - kara śmierci. Kuzynka moja Janka Wierzbicka, mimo tej sytuacji od razu, bez wahania zgodziła się ich przyjąć. Ukryliśmy ich w ostatnim pokoju mieszkania (dom Adama Deca na Sandomierskiej) zabraniając dawać znać o sobie w jakikolwiek sposób. Lewinterowie byli nieostrożni i widocznie podchodzili do okna wychodzącego na ulicę. Po kilku dniach ludzie już nas pytali czy przetrzymujemy Lewinterów. Lewinter miał napady głośnego kaszlu i wtedy sprawa stała się ogólnie wiadomą. W tej sytuacji, Anna Romańska zorganizowała przeniesienie ich na inne miejsce. Furmanką w przebraniu chłopskim, przewiozła ich do Rogóżna, skąd pociągiem do Przemyśla. Lewinter nie mogąc zaadoptować się do nowych warunków, w depresji i załamaniu, z rozpaczy popełnił samobójstwo zażywając bardzo silną truciznę. Pochowano go skrycie w ogrodzie domu w którym się ukrywał. Z okna mieszkania w którym przebywał widział przemyskie getto i zdarzenia które miały miejsce. To było powodem samobójstwa. Natomiast pani Lewinterowa przetrwała wojnę w różnych kryjówkach i wróciła do Leżajska, gdzie żyła w nędzy korzystając ze wsparcia życzliwych ludzi, a przede wszystkim zakonnic. Była chora i cierpiała na paraliż nóg. Zmarła w 1952 r."
Wspomnienia Stanisławy Opioły (z 1981r.) długoletniej sekretarki leżajskiego gimnazjum, ostatnio zamieszkałej w Krakowie".
Linki:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...